Wspaniała przygoda w domu!
Jak większość z Was, od kilku tygodni prawie nie wychodzimy z domu. (Wszystkim znany kontekst koronawirusa.) Wspólne przebywanie pod jednym dachem dwadzieścia cztery godziny na dobę, bardzo zintensyfikowało relacje w rodzinie, szczególnie kontakty z Jaśkiem. Mam wrażenie, że znowu jestem na urlopie wychowawczy. Nie z kilkumiesięcznym dzieckiem, ale z ponad sześcioletnim chłopcem, czyli dwa nieporównywalne doświadczenia. Doświadczenie, przygoda, wspaniała okazja do lepszego poznania się (nawzajem i siebie samego) i do pogłębienia rodzinnych więzi. No właśnie, to jest teoria… Ale może nie tylko?
Rewelacyjne doświadczenie?
Czas w rodzinie, wspólne zabawy, odrabianie lekcji, wychodzenie na dwór (do ogrodu), zajęcia domowe, ciągłe rozmowy, czytanie, rysowanie, budowanie, praca to jednego, to drugiego rodzica… Dużo wzruszeń, śmiechu, czułości… ale także (od czasu do czasu) nieporozumienia, kłótnie, niezgody, czasem płacz, odmowy, obrażanie się… Są momenty, kiedy emocje biorą górę i potrzebujemy opuścić pomieszczenie, żeby nie wybuchnąć. Albo wybuchnąć w akceptowalny sposób, dając pozytywny przykład zachowania w momencie kryzysu. Interesująca lekcja życia, choć nie zawsze najprostsza do przejścia, niemniej jednak na pewno potrzebna – pozytywnie patrzmy na świat. (Odzywa się we mnie moja wierna przyjaciółka Pollyanna, nie zdawałam sobie sprawy z tego, że tyle mnie nauczyła… )
Wieczorne wybuchy
Kiedy więc po raz kolejny podniosłam głos na Jaśka, który zamiast położyć się spać, zaczął skakać po łóżku… Wow, więc jednak mogę się na niego wściekać? A przecież byłam pewna, że to niemożliwe. No i bardzo z tego dumna. Bo przecież to jeszcze dziecko, kochane, małe, nierobiące na złość, które jedynie podąża za swoimi potrzebami… Niestety jego potrzeby w tym momencie kolidują z moimi i pojawia się problem. A moim nerwom trudno to wytrzymać. Świadoma własnej słabości (i braku konsekwencji w przestrzeganiu wyznawanych zasad), włączyłam pauzę. I odetchnąwszy, odzyskałam równowagę, po czym zaczęłam: „Przepraszam Jaśku, poniosło mnie. Ale dobrze wiesz, że wieczorem, kiedy ty pozbywasz się nagromadzonej podczas dnia energii, ja już jestem zmęczona. Trudno mi reagować spokojnie na twoje zachowanie, które mnie drażni. Działa na mnie jak czerwona płachta na byka.” I przypominając sobie coś, co kilka dni wcześniej utkwiło mi w pamięci, dodałam „Chyba po prostu i mnie kończy się paliwo.” A co Jasiek na to? „Moja mamusia, ja też cię przepraszam.” Wow, to było naprawdę piękne. I wzruszające. Mimo, że zdarza mi się go przepraszać, teraz chyba się tego nie spodziewał. Ale zareagował, jak należy.
Właśnie kończy się paliwo…
Następnego dnia zaproponowałam Jaśkowi, że, skoro ja często zwracam mu uwagę, kiedy zaczyna się złościć, żeby i on zwracał ją i mnie. Troszcząc się o mój brak paliwa. Pomysł rozbawił nas oboje. I od tego czasu, jako że wciąż prawie cały czas przebywamy raz, wielokrotnie, wyprowadził mnie z równowagi. Ale przypomnienie (i to w dodatku z szelmowskim uśmiechem) „Mamo, chyba kończy się paliwo…” pomaga mi szybko wrócić do równowagi. Może dlatego, że wyrażenie z paliwem jest takie znaczące? No i sposób, w jaki Jasiek to mówi…
Skąd się wzięło paliwo?
Historia kończącego się paliwa pochodzi z książki „Self-reg, opowieści dla dzieci, o tym jak działać, gdy emocje biorą górę” Agnieszki Stążki-Gawrysiak (opartej na publikacji Dr Stuarta Shankera). W ten sposób tłumaczy się, dlaczego dzieci łatwiej wpadają w złość, gdy są głodne, czy zmęczone. Po prostu brakuje im paliwa. Nie tylko zresztą dzieci, rodzicom też się zdarza. Nasze reakcje bowiem na zachowanie dzieci zależą od sytuacji: naszego samopoczucia w danej chwili. O tyle skakanie Jaśka po łóżku, kiedy jest czas zabawy, absolutnie mi nie przeszkadza, o tyle kiedy jestem zmęczona, czy zestresowana, trudno mi to znieść. A przecież dla Jaśka nie ma większej różnicy, skakanie to skakanie.
A ja, w tym wszystkim?
To chyba dobrze mi robi. Pozwala zdać sobie sprawę z własnej słabości. Uczy pokory. Motywuje do doskonalenia się. Do postawienia się w sytuacji drugiej osoby, w tym wypadku Jaśka. I jeszcze jedno. Uczę Jaśka, że rodzic to człowiek, któremu też czasem opanować emocje. Ale stara się robić to w cywilizowany sposób. I jest zdolny do przyznania się do niedoskonałości. Bo nic co ludzkie… , szczególnie, kiedy kończy się paliwo.
Jeżeli miałybyście ochotę podzielić się z nami Waszymi refleksjami i doświadczeniami, serdecznie Was do tego zapraszam, poniżej w komentarzach artykułu.
Z tym paliwem to świetny pomysł. Ja jestem w domu z siedmiolatką, dwulatką i do tego w ciąży. Chyba muszę wprowadzić podobny system ostrzegania, bo są ciężkie dni. Każdy ma dość, ja mam dość, a co dopiero dzieciaki, które całą sytuację nie do końca rozumieją.
Dziękuję! U nas bardzo przydało się wytłumaczenie, skąd to wyrażenie się wzięło, bo wspólnie czytaliśmy książkę Self-reg. Dzięki temu, Jasiek lepiej rozumie, co ono oznacza☺. Polecam i pozdrawiam serdecznie!
Zmęczone dziecko to straszna sprawa, najcześciej ani nie chce spać ani robić nic innego i właśnie tylko się złości.
Dokładnie, a nam właśnie wtedy kończy się paliwo… Ale na szczęście są na to sposoby☺. Pozdrawiam serdecznie!
Bardzo ciekawy pomysl na komunikację 🙂
Dziękuję, cieszę się, że Cię zainteresował. U nas jest bardzo skuteczny ☺. Pozdrawiam serdecznie!