Na książkę „Miłość” Astrid Desbordes (Wydawnictwo Entliczek), francuskiej autorki, trafiłam przez przypadek. Prawdopodobnie, gdzieś w Internecie, czytając blog z lekturami dla dzieci. Dopisałam ją do naszej listy i jak tylko otwarto dzielnicową bibliotekę, od razu pośpieszyłam się, żeby ją znaleźć. Spodziewałam się rozczulającej książki o miłości, ale nie wyobrażałam sobie, że „Miłość” Astrid Desbordes zainspiruje nas do rozmowy o wolności i kwestii nieposiadania innych osób. Wywołała ona u nas jedną z tych ważnych rozmów, które, mam nadzieję, wpływają w znaczący sposób na spojrzenie Jaśka na siebie i otaczający go świat.

 „Miłość” Astrid Desbordes i „nie będziesz mój”

„Miłość” Astrid Desbordes to wzruszające wyznanie Mamy w stosunku do swojego synka. Na pytanie małego Archibalda: „Czy będziesz mnie kochać całe życie?”, Mama odpowiada zestawieniami przeciwieństw, zapewniając, że kocha go w każdej sytuacji. Jednak to nie deklaracja Mamy przyciągnęła naszą uwagę, ale końcowe zdanie, które znakomicie streszcza relację rodzica i dziecka. „Kocham Cię, bo jesteś moim dzieckiem, ale nigdy nie będziesz mój / do mnie należeć.” (Czytaliśmy książkę w oryginale. Polskie tłumaczenie jest niedokładne: „nigdy nie będziesz tylko mój”. Uważam, że wypacza ono ideę, którą znajdujemy we francuskiej wersji. Istnieje bowiem duża różnica między „nie będziesz mój”, czy „nie będziesz do mnie należeć” („tu ne seras jamais à moi”) i „nie będziesz tylko mój”.) I właśnie ten koncept „należenia do kogoś” czy „bycia czyjąś własnością” szczególnie nas zainteresował.

„Miłość” Astrid Desbordes

„Nie należysz do mnie…”

Kiedy przeczytałam to zdanie Jaśkowi, jego reakcja była przewidywalna. Na pytanie, jak je rozumie, odpowiedział bez namysłu. „Nie należę do Ciebie, bo mam dwoje rodziców.” „Nie, kochanie. Nie należysz do mnie, bo należysz do siebie. Tylko i wyłącznie do siebie.” W jaki sposób wytłumaczyć siedmioletniemu dziecku, że nie jest niczyją własnością? Nawet swoich rodziców? Ani on, ani żaden inny człowiek. Że każdy jest wolny, a my, rodzice, jesteśmy tu jedynie po to, żeby pomóc mu się przygotować do samodzielnego życia? Towarzyszymy mu, ułatwiamy poznawanie świata, ale nie istnieje między nami relacja „pan i jego własność”.

Niestety wiele osób o tym zapomina. Szczególnie w rodzinach, gdzie bezwzględne posłuszeństwo dziecka wobec rodziców stanowi podstawę wychowania. Gdzie egzekwuje się je karami, groźbami, upokorzeniami. Wyniesionymi najprawdopodobniej z własnej edukacji i otrzymanych przez własnych rodziców wzorców zachowań. Wzorców, które sprawiają, że dziecko staje się przedmiotem, a nie podmiotem wychowania.

„Miłość” Astrid Desbordes

Pojęcie wolności dla siedmioletniego dziecka

Kiedy wyjaśniłam Jaśkowi na czym polega różnica między byciem czyimś (w tym wypadku moim) synem i czyjąś (nie moją 🙂 ) własnością, bardzo go to zainteresowało. „Nie jestem Twoim właścicielem, a Ty nie jesteś moim niewolnikiem. Masz podobne prawa jak ja.” Użyty przykład odwoływał się celowo do znanych Jaśkowi niewolników w Starożytnym Rzymie czy Egipcie. Na twarzy mojego synka pojawił się uśmiech. I coś w rodzaju dumy. Bardzo możliwe, że jego poczucie wartości właśnie dostało dużą dawkę energii. Chyba w tym momencie zdał sobie sprawę z własnej wolności. Nie wolności, która pozwala robić wszystko, na co ma ochotę, bo dobrze wie, że my, rodzice, dorośli, także tego nie robimy. Ale wolności jako człowieka, którego nawet kondycja dziecka nie pozbawia uniwersalnego charakteru człowieczeństwa. Myślę, że przyszedł czas, żeby porozmawiać z nim o Deklaracji praw dziecka.

Znając mojego syna, spodziewam się, że następnym razem, kiedy nie będzie chciał zrobić czegoś, o co go poproszę, przypomni mi, że nie jest moja własnością. Już sobie wyobrażam, jaką satysfakcję mu to sprawi. I bardzo się z tego cieszę. Wtedy ponownie wytłumaczę mu, dlaczego robimy pewne rzeczy, na które nie mamy ochoty. Na przykład, bo ktoś nas o to prosi. Albo że są one ważne dla naszego bezpieczeństwa, zdrowia, czy dobra innych osób. I poproszę, żeby mi zaufał, tak jak ja staram się ufać jemu.

Córki i synowie życia…

Bardzo lubię następujący cytat Kahlila Gibrana: „Twoje dzieci nie są twoją własnością. Są synami i córkami życia jako takiego. Przychodzą przez ciebie, ale nie od ciebie. I choć są z tobą, to nie należą do ciebie.” Mam wrażenie, że często o tym zapominamy. Nie tylko zresztą w stosunku do dzieci, także do partnerów, czasem przyjaciół, czy nawet współpracowników. Na szczęście istnieją takie wspaniałe książki jak „Miłość” Astrid Desbordes, żeby nam o tym przypomnieć.  

Co o tym myślicie? O relacji rodzic-dziecko / dziecko-rodzic i o postulacie wolności w książce „Miłość” Astrid Desbordes? Podzielcie się z nami Waszymi refleksjami na ten temat.